Uzależnienie od drugiego człowieka

„To straszne pytanie, ale czy możesz twierdzić, że mnie kochasz, jeśli jesteś do mnie przyklejony i nie pozwalasz mi odejść? Jeśli nie pozwalasz mi być sobą? Czy możesz twierdzić, że mnie kochasz, jeśli to ty potrzebujesz mnie psychicznie i emocjonalnie, by być szczęśliwym?” Anthony de Mello „Przebudzenie”

Ten cytat i inne podobne, oddaje charakter współczesnych relacji (małżeństwa, związki, relacje rodzinne, itp.). Jesteśmy niesamodzielni i uzależnieni od drugiego człowieka. Jest dla nas warunkiem szczęścia. Można powiedzieć, że potrzebujemy się wzajemnie posiadać. Widać to w sposobie opisywania naszych relacji. Mówi się na przykład, „mam dzieci”, „mam męża, żonę”, „to moja kobieta”, itp. To są oczywiście pewne skróty myślowe, opisujące określoną rodzinną sytuację, ale one wszystkie trafnie oddają nasze mentalne i emocjonalne nastawienie. Ponieważ wszyscy, będący w relacjach, mają przeświadczenie o posiadaniu drugiego człowieka. O tym, że do nas należy. Dlatego tak żywo reagujemy, zawsze wtedy, gdy nie spełnia naszych oczekiwań. Jak własny samochód, który się zepsuł i nie chce jechać.

Wszystko zaczyna się w domu rodzinnym. Nasza potrzeba zależności w życiu dorosłym wynika z faktu, że rodzice nie pozwolili nam odejść i się emocjonalnie usamodzielnić. Z prostej przyczyny. Oni sami nie są samodzielni. Dlatego w stosunkach rodzinnych wszyscy się tak bardzo potrzebują. Są przesadnie do siebie przywiązani. Rodzice opiekujący się dziećmi, nie potrafią ograniczać opiekuńczości i kontroli by uczyć swoje dzieci niezależności. Po prostu boją się je utracić, wypuścić do świata. Właśnie przez brak własnej emocjonalnej samodzielności. Dzieci to czują i w efekcie same też wchodzą w rolę opiekunów dla swoich rodziców. To powszechne zjawisko, nazywane jest „parenting”, kiedy podopieczni sami stają się emocjonalnym wsparciem dla matki i ojca. Mamy więc do czynienia z sytuacją, gdy rodzice i dzieci są w stanie wzajemnej, emocjonalnej zależności. Dlatego właśnie gdy zaczynamy dorosłe życie czujemy silną potrzebę bycia w związku i posiadania drugiego człowieka. Ale też kieruje nami nieświadoma potrzeba, żeby być posiadanym. Zakładamy więc rodziny, w których automatycznie odgrywamy wyuczone wcześniej role, osoby zaopiekowanej i opiekującej się. Potrzebujemy drugiego człowieka, żeby się nami zajął i jednocześnie sami mamy ogromną potrzebę, żeby się nim zajmować. To sens naszego życia. Nie potrafimy skupić się na sobie, jak samodzielna i niezależna jednostka. Przez to jesteśmy tak bardzo zaabsorbowani życiem bliskich i tego samego oczekujemy od nich. Poświęcamy się i oczekujemy poświęcenia. Dlatego wchodząc w związek jeszcze bardziej go zacieśniamy. Przez małżeńską przysięgę, przez wspólny majątek, kredyty i oczywiście dzieci. W ten sposób wzmacniamy stan wzajemnej zależności. Przynosi to jednak opłakane efekty. Ponieważ cały czas odzywa się w nas tęsknota za wolnością i niezależnością. Jednak szybko ją tłumimy i wszelkie myśli o samodzielnym i niezależnym życiu nazywamy albo egoizmem, zdradą, grzechem, kulturową herezją, albo po prostu nie wierzymy, że to możliwe. Żyjemy więc „jak bóg przykazał” nie wychylając się zanadto. Rezygnujemy z wolności na rzecz bezpieczeństwa, dobrego wizerunku i świętego spokoju. Jednak w ten sposób wyrzekamy się części siebie, poświęcamy się dla rodziny, w skrytości obwiniając za to rodziców, partnera, dzieci i cały kulturowy system. W efekcie nasze związki i bliskie relacje nie mogą być do końca prawdziwe i spełnione. Brakuje im istotnego elementu: wolności i niezależności. Przez to udajemy, że kochamy, miłością nazywamy przywiązanie, poświęcenie czy poczucie obowiązku. Ostatecznie wpadamy w życiową rutynę, wyzbyci pasji, namiętności i radości. I jedyne co nam zostaje to fantazjowanie, co by było gdyby. Przez to ekscytujemy się opowieściami o pięknej miłości, czytamy romantyczne historie, oglądamy filmy o szczęśliwych ludziach. A gdy mamy na tyle odwagi wchodzimy w nieformalne relacje (romanse), żeby w tajemnicy przeżywać to, czego nie doświadczamy w związku. To namiastka wolnej relacji, bez potrzeby posiadania i bycia posiadanym. Albo też wkraczamy w świat duchowy, traktujemy go jak magiczny azyl, w którym można odpocząć od szarej codzienności i choć przez chwilę dostać to o czym cały czas marzymy. I na tym zwykle kończy się nasza aktywność. Nie stać nas na nic więcej. Poprzestajemy na fantazjowaniu o lepszym życiu i udajemy, że jest ok. Myślimy „tak już musi być”. W konsekwencji naszą codzienność w dużym stopniu wypełnia poświęcenie, gra pozorów i poczucie straconej szansy.

Smutne to i dość powszechne. Bardzo trudno być wolnym i niezależnym. Kultura, w której żyjemy nas tego nie uczy. W zamian oferuje substytuty wolności, będące swego rodzaju rekompensatą, czyli sukces, bogactwo, prestiż, czy tzw. szczęście, które jest de facto sumą wspomnianych pojęć. To jednak tylko „świecidełka”, „łakocie”, które mogą jedynie na chwilę zagłuszyć potrzebę wolności. Dlatego cały czas czujemy emocjonalny i mentalny głód, nieudolnie kombinując jak go w końcu zaspokoić.

fot. StockSnap (pixabay)



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.