Sam odbierasz sobie wolność
Jednym z powszechnych przekonań jest mniemanie, że związek zabiera wolność. Często mężczyzna boi się, że zostanie „ujarzmiony” przez kobietę, która wg niego chce znaleźć ojca dla jej dzieci i żywiciela rodziny. Wtedy on będzie uwiązany. Ona z kolei obawia się, że planem mężczyzny jest zrobić z niej żonę i opiekunkę. Wówczas ona nie będzie mogła realizować swoich pasji i marzeń.
Jeśli jesteś w związku i masz przekonanie, że cię ogranicza, pozbawia swobody, itd., to wiedz, że to iluzja. Partner/ka nie jest w stanie odebrać ci wolności, jeśli sam/a tego nie chcesz. Zwalanie więc winy na związek czy partnera jest łatwizną i błędną oceną sytuacji. To efekt braku przyjęcia odpowiedzialności za swoje emocje i swoje życie. To odgrywanie roli ofiary i projektowanie źródła zniewolenia na zewnątrz. W rzeczywistości, sami godzimy się na tę sytuację a partner jest tylko kozłem ofiarnym, na którego najłatwiej wyładować swoje żale.
Dlaczego tak się dzieje? Otóż od dziecka jesteśmy uczeni, że za doświadczane emocje i uczucia odpowiadają inni. Obserwujemy dorosłych i ich grę w przerzucanie się winą – „nie idziesz ze mną do kina? – zepsułeś mi wieczór”, „zjedz zupkę bo mamie będzie przykro”. W ten sposób tworzy się w nas przekonanie, że nasze dobre bądź złe samopoczucie jest uzależnione od drugiej osoby. W konsekwencji „oddajemy” jej władzę nad naszymi emocjami i de facto nad naszym życiem. A przynajmniej tak nam się wydaje. Stąd poczucie przesadnej zależności od drugiego człowieka.
Z tego podejścia bierze się lęk przed związkiem. Widzimy w nim bowiem źródło zależności, prowadzącej wręcz do zniewolenia. Nie dopuszczamy myśli, że przecież to my sami (jako dorośli ludzie) możemy decydować o sobie. Łatwiej więc żyć z wyobrażeniem, że to druga osoba nas kontroluje i ogranicza.
W efekcie więc albo nie wchodzimy w związek albo już będąc w nim, obwiniamy partnera za nasze niedole. To paradoksalna sytuacja – sami zgadzamy się na „zniewolenie” i jednocześnie złościmy na partnera, że tak się dzieje.
Skąd ten paradoks? To efekt braku dojrzałości emocjonalnej. To echa wyuczonego w dzieciństwie przymusu zależności od drugiej osoby. Ten przymus jest dziecięcy, jak w relacji dziecko-rodzic. Dziecko jest zależne od rodzica, życiowo i emocjonalnie. Nie może wybrać i żyć samodzielnie, nawet gdy jest mu źle ze swoimi opiekunami. Oczywiście może się złościć i buntować z powodu przesadnej kontroli i ograniczeń. Takie postępowanie jest u niego normalne, w ten sposób uczy się samodzielności i niezależności. Gdy podobne zachowanie obserwujemy u siebie, jako dorosłych, świadczy to, że mentalnie i emocjonalnie nadal tkwimy w roli dziecka. Czujemy się bowiem zależni od partnera jak dziecko od rodzica. Z jednej strony go potrzebujemy a z drugiej chcemy się od niego uwolnić. Wydaje nam się, że nie możemy o sobie stanowić i że za wszelkie ograniczenia odpowiada partner czy związek. Dodatkowo pojawia się też lęk przed odrzuceniem, zaszczepiony w okresie dzieciństwa, kiedy nasze zachowanie spotykało się z krytyką dorosłych. To zrodziło mocne przekonanie, że samodzielność i samostanowienie nie popłaca. Stąd tkwimy w ograniczającej nas relacji w poczuciu, że tak musi być, czując jednocześnie pretensję do partnera za swój los.
W ten sposób żyjemy w stanie podwójnego wiązania. Z jednej strony boimy się związku, gdyż wyobrażamy sobie, że uczyni z nas osobę zależną i zniewoloną. Jednocześnie tęsknimy za byciem z kimś i pomimo lęku myślimy o relacji. Z kolei, będąc w związku, odbieramy go jako źródło naszej zależności i ograniczeń. Niewiele jednak robimy żeby to zmienić. Blokują nas mocne przekonania, że tak musi być, że nic nie można na to poradzić, bo takie jest życie. W ten sposób, nasz związek staje się udręką.
Czy można coś z tym zrobić? Oczywiście, że tak. Pierwszy krok to zauważenie opisanego mechanizmu w swoim życiu i chęć zmiany. Kolejny to zajęcie się sobą i swoimi potrzebami. Odpowiedzenie sobie na pytanie, czego tak naprawdę chcę, od partnera, od związku, od życia. Pomocna może być w tym psychoterapia, coaching, czy inne formy wsparcia emocjonalnego.