Miłość to stan, nie zobowiązanie

Miłość traktujemy jak zobowiązanie. Jak powinność, moralny nakaz. Od dziecka słyszymy, że musimy kochać, podobnie tak jak musimy być dobrzy. Miłość to również dla nas doświadczenie warunkowe, wymienne, zgodnie z zasadą „coś za coś”. I z takiego podejścia wynikają dwie typowe, skrajne postawy, powszechne w naszej kulturze. Pierwsza to poświęcenie. Bo jeśli miłość to zobowiązanie, moralny nakaz, to jej dowodem musi być oddanie dla innych. Nieważne, czy tego prawdziwie chcemy czy nie. Tak trzeba, na tym przecież polega miłość. Druga, przeciwstawna postawa to przesadna powściągliwość w wyrażaniu uczuć. Bo skoro miłość rozumiemy jako zobowiązanie, to lepiej jej nie okazywać. Z lęku przed konsekwencjami. Powiedzenie „kocham” kojarzy się z deklaracją, obietnicą. Rozsądniej więc być tu oszczędnym.

Pojmowanie miłości jako zobowiązania i doświadczenia wymiennego naturalnie rodzi oczekiwania. Więc gdy wyrażamy uczucia, zwykle liczymy na coś w zamian. Mówimy „kocham” spodziewając się odwzajemnienia. Nieraz chcemy je wręcz wymusić. Wydaje nam się, że skoro sami dajemy to mamy prawo liczyć na to samo. Przez to, nasze wyznanie staje się nieraz rodzajem emocjonalnego szantażu. Myślimy, że mamy prawo oczekiwać, że osoba na której nam zależy powinna nas kochać. Raz, przez odwzajemnienie a dwa ze względów moralnych, bo przecież miłość to zobowiązanie. Jeśli więc ktoś nie odpowiada na nasze uczucie, to uważamy, że jest nieczuły albo egoistyczny. Stąd właśnie tyle złości gdy dochodzi do rozstań, gdy czyjeś oczekiwania zostały zawiedzione. Wszystko przez pojmowanie miłości jako zobowiązania i doświadczenia wymiennego („to ja cię tak kochałem a ty mnie teraz zostawiasz?”). Z tego samego też powodu miłość traktujemy jako źródło cierpienia. Właśnie wtedy gdy uczucie nie zostało odwzajemnione.

To wszystko sprawia, że w życiu nieustannie przeskakujemy z jednej skrajności w drugą, albo się poświęcamy albo jesteśmy zdystansowani. Albo więc odpowiadamy na czyjeś oczekiwania albo się ich boimy. Jednocześnie te oczekiwania są często potęgowane właśnie przez nasze poświęcenie, ale również przez uczuciowy dystans. Bo albo dajemy za dużo, albo nie dajemy nic. Cały czas, z tych samych powodów, miłość to przecież zobowiązanie.

Powyższe zjawisko pojmowania miłości jako zobowiązania, jako doświadczenia warunkowego i wymiennego jest wyrazem braku emocjonalnej dojrzałości. Wyrazem lęku przed samodzielnością, niezależnością i odpowiedzialnością za własne życie. Jest też efektem niezaspokojenia potrzeb z dzieciństwa. Przez to tak bardzo potrzebujemy drugiego człowieka i jego uczuć. Wydaje nam się, że bez tego nie da się żyć. Dlatego uczyniliśmy z miłości zobowiązanie oraz nakaz moralny. Żeby się wzajemnie motywować do bycia razem, wręcz zmuszać do tego. Relacja z drugim człowiekiem nie jest już tylko kwestią swobodnego wyboru a bardziej przejawem lękowego przymusu. W efekcie albo przesadnie potrzebujemy drugiej osoby albo też przed nią uciekamy.

Czym jest więc miłość? Z pewnością nie zobowiązaniem. To stan, lekki i wolny. Nie wymaga wysiłku ani przymusu, nie potrzebuje też wzajemnej reakcji. Miłość jest jak śpiew ptaka, którym się zachwycamy, jak zapach pięknego kwiatu. Bo zarówno ptak jak i kwiat nie liczą na naszą reakcję, pochwały i uznanie. To co robią jest lekkie, niewymuszone, naturalne, wpisane w ich istotę. Tak też jest z prawdziwą miłością. Nie jest wymuszona i nie oczekuje odwzajemnienia. Po prostu jest, sama z siebie, dla siebie i dla innych.

fot. kasiaczernik (pixabay)



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *