Życie jako inwestycja

Mówi się „źle zainwestowałam(em) swoje uczucia”. To dość osobliwe, biznesowe podejście do miłości. Uczucie i relację traktujemy jak inwestycję. Stąd tak często trudno podjąć decyzję o rozstaniu, gdy jest źle. To byłoby jak przyznanie się do porażki, jak do straty po źle zainwestowanych pieniądzach. Nie ma się czym chwalić. Trudno też wejść w nowy związek. Ponownie zaryzykować. Przecież następne rozstanie byłoby znowu porażką, efektem błędnej decyzji. Bo też w naszej kulturze, każdy błąd to powód do wstydu. Dlatego tak bardzo boimy się życia. Boimy się działać i doświadczać, bo gdy coś nam nie wychodzi, mocno to przeżywamy i obwiniamy się za błędną decyzję. Lepiej więc siedzieć cicho i udawać, że jest ok. Na przykład tkwić w nieszczęśliwym związku, bo zerwanie byłoby dowodem życiowej klęski. A to przecież wstyd. Lepiej też nie zaczynać czegoś nowego, nie ryzykować. Co będzie, gdy znowu się nie uda? Ludzie pomyślą, że jesteś nieudacznikiem. Znowu przegrałeś. Znowu popełniłeś błąd. To niewybaczalne.

Wspomniane lęki są efektem patrzenia na decyzje życiowe głównie w kontekście „zysków i strat”. Mniej traktujemy je jako doświadczenia same w sobie. Samo przeżywanie życia nie jest dla nas korzyścią, skupiamy się na tym co ono może nam dać albo co może odebrać. I bardzo ważne jest, żeby bilans wychodził zawsze na plus, zgodnie z wyobrażeniem tego co jest zyskiem a co stratą. Jednak przywiązanie do takiego podejścia jest źródłem permanentnego lęku, żeby się tylko udało. Żeby to co robimy, broń boże, nie okazało się błędem czy porażką. W konsekwencji ograniczamy własne działania i mocno je kontrolujemy. Patrzenie na życie w kategoriach inwestycyjnych paradoksalnie zamyka nas na jego pełne bogactwo.

fot. Mediamodifier (pixabay)



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *