Niczego od ciebie nie chcę, ale…
Lubimy obciążać innych swoimi problemami. Wciągać w osobiste historie, wręcz czynić ich zakładnikami własnego cierpienia. Jest w tym jednak pewien paradoks, gdyż to co robimy jest zwykle nieświadome i ukryte. Ponieważ wydaje się, że staramy się chronić innych, nie obarczać osobistym nieszczęściem. Ale to tylko pozory. Gdyż nasze wewnętrzne pomieszanie emanuje na zewnątrz. A im bardziej chcemy je schować tym bardziej nim „zarażamy”. Bowiem uczucia zawsze potrzebują znaleźć swoje ujście. Gdy nie potrafimy ich wyrazić wprost wówczas one zrobią to same, przy użyciu wyszukanych strategii, często jednak toksycznych, tak samo dla nas i jak dla otoczenia.
Typowym przykładem wspomnianej strategii jest fizyczna niemoc (choroba, ból głowy, czy inna dolegliwość), która często przykrywa emocjonalne problemy. Gdy nie potrafimy się nimi zająć, otwarcie o nich rozmawiać, wówczas nieświadomie wybieramy jakąś dolegliwość. Dzięki temu możemy bez poczucia winy zwrócić na siebie uwagę. To w pełni usprawiedliwione. Bo zajmowanie się samymi emocjami już nie. Trudno prosić o wsparcie będąc w głębokim smutku, żalu, czy złości. W dzieciństwie zostaliśmy nauczeni, że w tych stanach nie można liczyć na pomoc, wręcz odwrotnie. Dlatego teraz nie potrafimy się tym dzielić i prosić o emocjonalne wsparcie. Inaczej jednak w przypadku choroby. Pamiętamy jak kiedyś dorośli troszczyli się o nasze zdrowie. Z tego powstał więc nieświadomy wzorzec zachowania – gdy ci psychicznie źle to zamiast o tym mówić otwarcie, lepiej jak zachorujesz – wtedy możesz liczyć na troskę i uwagę. Przez to, choroba tak często staje się ukrytym sposobem na zajęcie się twoimi smutkami, i innymi trudnymi emocjami. Wiadomo bowiem, że to nie one są jawnym pretekstem do pomocy, tylko dolegliwość jako taka. Mamy wówczas uzasadniony powód, żeby liczyć na pomoc. Bez choroby to niemożliwe.
Innym sposobem na wciąganie w swoje problemy jest bierna agresja. To nieświadoma metoda zwrócenia na siebie uwagi poprzez wywołanie u kogoś trudnych emocji. I to w taki sposób, żeby ten ktoś nie pomyślał, że nam zależy. Wystarczy się nie odzywać do bliskiej osoby przez parę dni, nie odbierać telefonu, nie odpowiadać na sms-y, itd. Niby chcemy spokoju, ale faktycznie, w ten zakamuflowany sposób, wciągamy kogoś w swoje pomieszanie. Wywołując w nim zmartwienie albo złość z powodu naszego milczenia. Wolimy to niż jawne wyrażenie własnych uczuć i mówienie o nich. Zamiast się złościć wprost wybieramy chłodne zamknięcie. Dobrym tutaj przykładem jest odgrywanie roli niedostępnej ofiary, w stylu „niczego od ciebie nie chcę, sam sobie poradzę, daj mi spokój”. Niby to wyraz siły i niezależności, jednak na głębszym poziomie to często przejaw frustracji i bezsilności, do której nie potrafimy się przyznać. Skoro więc nie możemy tego pokazać wprost to robimy to w sposób ukryty, właśnie przez milczenie, czy też odrzucanie kontaktu. I tak właśnie wciągamy kogoś w swoją emocjonalną historię, udając jednocześnie, że wcale nam na tym nie zależy.
Choroba czy bierna agresja to typowe przykłady na ukryte angażowanie innych we własne problemy. W taki sposób, żeby nie odczuli, że faktycznie tego chcemy. Robimy tak zazwyczaj, gdyż nauczono nas odgrywać rolę emocjonalnych twardzieli. Nie przyznamy się do tego co czujemy, nie będziemy o tym otwarcie mówić, gdyż to rzekomo wyraz słabości, nawet wręcz upokorzenia. Dlatego stosujemy różne strategie, żeby i tak przyciągnąć czyjąś uwagę. W ten sposób niezmiernie komplikujemy sobie życie, odgrywając role, które zamiast pomagać tylko utrudniają. Nieustannie udajemy kogoś innego, i jednocześnie w skrytości tęsknimy za tym żeby w końcu pokazać swoje prawdziwe oblicze. To jednak bardzo trudne, gdyż nauczono nas, że bycie prawdziwym rzadko spotyka się z akceptacją.
To co wyparte i ukryte jest ciężkie, potrzebuje bowiem dużo energii, żeby nie wyszło na jaw. Ciężkie jest również stosowanie wspomnianych strategii, by zyskać uwagę czy wsparcie. Skoro nie robimy czegoś wprost, tylko naokoło, to wiadomo, że pochłania to więcej energii. Co skomplikowane wymaga wysiłku, to co proste już nie. Dlatego nasze relacje tak często są źródłem zmęczenia, frustracji i pomieszania. Wszystko z powodu nadmiernego komplikowania, za którym stoi odwieczny lęk przed tym, żeby być prawdziwym.